Autor |
Wiadomość |
Kala |
Wysłany: Śro 19:51, 24 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
|
kazik |
Wysłany: Czw 13:48, 30 Lis 2006 Temat postu: |
|
to dawaj go Kochanie chciem poczytać cio tam dalej sie stałoz moim odpowidnikiem xD
aa i zgadłem czy ta yanet to twój odpowiednik |
|
Kala |
Wysłany: Czw 12:17, 30 Lis 2006 Temat postu: |
|
Pietro nie mogłeś tego czytać, ponieważ ten rozdział napisałam w te wakacje i jedynie Spec czytał. Zapewne czytałeś wcześniejsze rozdziały a mam ich 17
Kaziu fajnie jest jak to co piszę pobudza do refleksji.
Następny rozdział jaki mam jest hmm...sama lubię go czytać |
|
McArthur |
Wysłany: Czw 2:29, 30 Lis 2006 Temat postu: |
|
kazik napisał: |
to co jest napisane wyżej to przezemnie xD nie zalogowałem sie |
na tyle charakterystycznie piszesz ze kazdy Cie poznal
a opowiadanka narazie nie mam sily czytac ujarany jestem i ide do pracy zaraz |
|
kazik |
Wysłany: Śro 18:11, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
to co jest napisane wyżej to przezemnie xD nie zalogowałem sie |
|
Gość |
Wysłany: Śro 18:09, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
Ojjj Kasiu opowiadanie to mnie do czegoś uświadomiło ......
Do czegoś co urzekło mnie w HB 6 Lat temuu....
i teraz wam wszystkim mowie ze powruce bo to opowiadanie...
Przypomniało mi to co dostrzegłem w HB tyle lat temu....
Każdy z nas z jakiegos powodu zaczoł grać w HelbreatH ja swój powod mam ale go nie zdradze.....
aaa I Kasiu Dzieki ze mnie tutaj umieściłaś :* Kocham cie :* a ta Yanet to przypadkiem Ta postać nie przypomina Mi ciebie
z chęcia bym się chcial dowiedzieć to cam dalej sie stało czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością |
|
Pietro |
Wysłany: Śro 16:12, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
Ja również czytałem juz wcześniej. Nasza Kasia powinna zostać poetką. Ma doskonałą wyobraźnie i jest bardzo uczuciowa. Tekst genialny i bardzo poprawny językowo do tego bogate słownictwo. Szczena opada
Pozdrawiam |
|
Special |
Wysłany: Śro 16:03, 29 Lis 2006 Temat postu: |
|
Miałem okazje czytać to już wcześniej i jestem pod wrażeniem |
|
Kala |
Wysłany: Śro 15:25, 29 Lis 2006 Temat postu: LEGENDA O HELBREATH rozdz.16 |
|
Cena sławy
Był juz późny wieczór, właściwie zbliżała się noc, pola Śródziemia spowiła gęsta mgła. Właśnie strażnicy zabierali się do zamykania bram miejskich, gdy do wrót zbliżyła się jakaś skromnie odziana postać.
- Hej strażnicy, zaczekajcie chwilę, jeszcze ja.
- Już za późno panie, minęła godzina przekraczania wrót miasta. Poczekaj do rana, do wschodu słońca. - Jakże to? Od wielu dni przemierzam pustkowia, jestem już u kresu sił. Panowie zlitujcie się nad pielgrzymem szukającym azylu, swego miejsca na ziemi.
Strażnicy spojrzeli na wędrowca, wyglądał na przyzwoitego młodzieńca.
- A niech tam…wchodź.
- Wielkie dzięki za okazaną łaskę – powiedział wyciągając spod płaszcza chudy mieszek.
- Nie, nie trzeba, schowaj go, nie wyglądasz na zamożnego. Idź tedy panie o świcie do Ratusza by zameldować się w mieście.
- Nie omieszkam.
Wolnym krokiem wszedł do miasta. Rozejrzał się bacznie dookoła. Było cicho, panował mrok. Latarnie oliwne skąpo oświetlały uliczki. Dochodząc do centrum ujrzał w oddali bardziej wyraźne światło. Skierował swoje kroki w tamtym kierunku. Zbliżając się usłyszał rozmowy, mieszające się z wybuchami śmiechu. Chciał podejść bliżej, gdy nagle rozległ się przeraźliwy koci miauk. W tym właśnie momencie przybysz potknął się o łaciatego kota, który akurat przycupnął za węgłem, czając się do skoku na upatrzoną ofiarę. Rozmowy ucichły, wszyscy spojrzeli na niego.
- Ha, ha - co za ofiara.
Młodzieniec zacisnął pięść na rękojeści puginału.
- Ale śmieszne…ktoście niby?
- Nic ci do tego – rzekł chudzielec w zielonej zbroi barbariana.
- Spójrzcie, mości panowie na tego żółtodzioba. Jaki butny. Zaraz go sieknę, że tylko buty zostaną z niego – zachichotał pyzaty w złotej zbroi Vikinga.
- Ho, ho, strasznie groźnie to zabrzmiało, aż mnie ciarki przeszły. Dlaczego czepiasz się mnie? Szukasz zwady? O co ci chodzi.
- O nic, tak sobie dumam, jeślibyś ty wszedł w tę tu uliczkę z jednej strony a ja z drugiej, to który z nas doszedłby do studni marzeń? Zwarzywszy na mieczyk jaki masz przy boku a jaki ja, mniemam, że to ja dotrę do celu po twoim trupie bratku.
- Warto by się założyć – rzekł wędrowiec. Kątem oka spostrzegł zbliżającego się zakapturzonego mężczyznę.
Z mroku wynurzyła się postać, która przybyła nie wiadomo skąd i zmierzała nie wiadomo dokąd.
- Hmm…posłuchajcie tego co powiem. Otóż, od zarania dziejów człowiek odkrywał nowe lądy, sprawdzając co jest za horyzontem. Przemierzał bezdroża w poszukiwaniu źródła prawdy. Pielgrzym zawsze podążał w kierunku światła, gdyż ono było przewodnikiem ludzkiej egzystencji i skupiało wokół siebie ludzkie stado. Pamiętajcie, wsparty wędrowiec odpłaci dobrem w dwójnasób, odrzucony odejdzie i stanie się wrogiem po wszech czasy.
- Co ten staruch bredzi – zachichotał rozbawiony młodzik o pryszczatej twarzy w zbroi koloru purpury.
- Tak - rzekł starzec - głos mówiony czy pisany, daje człowiekowi zdolność wyrażania swych myśli. A mądrość tych myśli zależna jest od doświadczenia. Natomiast umiejętność czytania między wierszami zależy od gotowości do zgłębiania wiedzy a zatem do chęci czerpania mądrości z głębokich źródeł doświadczenia innych.
- Ha, ha – zarżał pyzaty i splunął siarczyście.
- Zbliżając się tu usłyszałem rozbawione głosy, które koiły moje zmysły i radowały duszę. Ale cóż…- powiedział spokojnie młody wędrowiec i zwrócił się do starca.
- Jesteście czarodziejem?
- Tak – odparł –posiadłem dar władzy nad materią, elitarny kunszt, przywilej najlepszych…
Widać było, że starzec jest bardzo strudzony. Przekładał swą laskę z ręki do ręki, wspierając na niej swoją wychudzoną postać.
- Idźcie stąd przybłędy, tu nie miejsce dla was – wycedził chudzielec w zielonej zbroi.
W tym momencie od strony Ratusza podszedł wysoki mężczyzna, ubrany w kunsztowną czerwono – złotą zbroję. Zbroję wyróżniającą najdzielniejszych, najodważniejszych rycerzy. Zbroję, o której wielu marzyło, a którą niewielu było w stanie przywdziać.
- Witajcie mości rycerze. Co tu się dzieje?
- Witaj czcigodny Rovanie. To nasza sprawa. Nasza i tego tu młokosa. Nie wtrącajcie się.
- Nie, to nie wasza sprawa. Nie kpijcie no – warknął Rovan. Dajcie mu spokój. Idźcie do tawerny i zamówcie antałek piwa, bo widzę żeście nie dopici.
- Spokojnie Rovanie, właśnie tam idziemy – odezwał się najstarszy z grupy, wsuwając do pochwy na wpół dobyty miecz.
Młody rycerz spojrzał na oddalających się lekko chwiejnym krokiem a następnie zwrócił się do swego wybawcy.
- Dziękuję wam, panie Rovan, macie tu wielki posłuch.
- Daruj sobie tego pana - rzekł mistrz Rovan, klepiąc młodego po ramieniu - Widzę, żeś tu nowy i nie obeznany. Mam propozycję, niedaleko stąd, tuż za rogiem, jest tawerna słynna z dobrego piwa a tamtejsza kuchnia nie ma sobie równych w całej okolicy. Zwą ją „ Pod Ściętym Ogrem”. Wybieram się tam właśnie z myślą o posiłku i noclegu. Nad oberżą są pokoje gościnne. O ile mi wiadomo dziś skończył się odpust więc coś tam się zwolniło. Ja tu i tak mam stałą kwaterę jak i reszta mężów wolnego stanu kawalerskiego, członków Gwardii Królewskiej. Noclegi opłaca nam Rada Miasta z podatków. Byłoby mi miło, gdybyś zechciał dotrzymać mi towarzystwa. Tam przy antałku możemy sobie pogadać o czym tylko zechcemy. Tam też będziesz miał sposobność poznać zacnych naszego grodu.
Rycerz spojrzał w oczy nieznajomemu, zdjął rękawicę i uścisnął wyciągniętą ku sobie dłoń.
- Przyjmuję, ciesząc się z zawartej znajomości. Rodzice nazwali mnie Kazimierz ale przyjaciele wołają do mnie Kazan.
- Mów mi Rov, chodźmy zatem przyjacielu do tawerny wychylić kufelek przedniego piwa.
Panie czarodzieju, ciebie też zapraszam.
- A chętnie skorzystam- odparł - mocno jużem strudzony. Moje stare kości potrzebują wypoczynku. A i żołądek też daje głośne znaki, upomina się o swoje.
Weszli do zatłoczonej i gwarnej o tej porze oberży. Dym nikotyny mieszał się z zapachem płonących lamp oliwnych oraz zapachem śledzi ze świeżo otwartej beczki. Zaduch szczypał w oczy, powodując łzawienie. Palenisko z rożnem, na którym skwierczała pieczeń jagnięca, przyciągnęła wzrok, jednocześnie drażniąc nozdrza zgłodniałych wędrowców, swym jakże cudownym zapachem. Zapachem, który powodował napływ śliny, wydzielanie soków trawiennych i…i wszystko inne stawało się nie ważne. Ważne było jedynie to, co tu i teraz dostanie żołądek… w końcu napełni się do syta.
Nad kontuarem wisiały warkocze czosnku, nie wiadomo czy jako przyprawa, czy do odstraszania wampirów lub wszelkiego innego nie umarłego paskudztwa, jakie szwendało się poza bramami miasta. Na ścianach dookoła sali, wisiały różnej wielkości czaszki z porożem, które służyły tu gościom do wieszania broni, płaszczy, przyłbic. Czaszki bialutkie, dobrze wyprawione, gotowane w perhydrolu, przez kulawego syna karczmarza. Tej sztuki nauczył go kiedyś kłusownik grasujący po wzgórzach Rocky Higlands.
Właśnie teraz utykając krzątał się koło rożna, polewając mięso piwem dla skruszenia a wielkie krople tłuszczu i piwa skapywały na rozżarzone węgle, powodując syk i wznoszące się opary białego dymu. Przy stołach siedzieli ludzie różnych stanów i profesji, gwarząc wesoło o swoich przeżyciach ostatnich dni, o udanych polowaniach o spotkaniach twarzą w twarz z wrogiem o panienkach niebywałej urody i o wielu innych sprawach.
- Witaj Rovan – zawołali Proximan, Queno, Giltas i Abigeilo. A piękna Tearis i Boria siedzące z nimi posłały mu czarujące uśmiechy.
- Witam, witam – odpowiedział wesoło Rov i zwrócił się do Kazana – to elita tego miasta, na nich zawsze możesz liczyć.
- Witajcie, mistrzu Rovan, witajcie.- Oberżysta podskoczył do nich, czując gotówkę w sakwie gości.- A kogóż tu prowadzicie panie przywódco? – i nie czekając na odpowiedź przetarł z przesadną dokładnością, drewniany blat stołu. – Siadajcie zacni panowie. Piwo?
- Tak, cały antałek byś dwa razy nie biegał. Potem pieczeń jagnięcą.
Rozsiedli się wygodnie. Starzec oparł laskę o ścianę i zdjął kaptur z głowy. Jego białe, długie do ramion włosy, takiegoż koloru krzaczaste brwi opadające na blado szare oczy, głęboko osadzone w oczodołach i ostre rysy twarzy wskazywały na poważny wiek. Pergaminowa skóra, była jednak dość gładka, co mogło mylić każdego chcącego określić bliżej wiek staruszka.
Mistrz spojrzał na starca i pomyślał…pewnie używa balsamów, skoro jest magiem, potrafi…
- No panowie, bądźcie moimi gośćmi – zaśmiał się Rovan – Ano żywo karczmarzu dawaj tu piwo bo mamy suche gardła.
- Służę panowie, służę – Karczmarz żwawo stawiał kufle i polewał piwo z wielką pianą po wrąbek.
Zrobiło się ciepło. Rovan odpiął pas, zdjął płaszcz i powiesił na porożu przymocowanym w kącie ściany.
- To za spotkanie, pomyślności…
- Wzajemnie – uśmiechnął się młody i duszkiem opróżnił pół pokaźnego kufla.
- Ho, ho zdolni dziś młodzi – zaśmiał się Rovan, mrugając do starca.
Obaj spojrzeli na pianę pod nosem, która zatrzymała się na ledwie co kiełkującym zaroście Kazika.
On kapnął się w czym rzecz, poczerwieniał, po czym szybko oblizał pianę i wszyscy wybuchli szczerym śmiechem.
Od stolika po lewej ktoś zawołał - Rovan, chyba ci odbiło, komu dałeś tę magiczną zbroje prababki? Podobno jakiejś mało ważnej siksie. Oj głupiś, odbierz a zapłacę ci worek złota za nią.
- Spokojnie, mam taki zamiar – odparł – teraz żałuje tej decyzji, odbiorę.
W międzyczasie oberżysta postawił na stole gliniany półmisek z wielkim udźcem, rozłożył talerze i sztućce. Podał misę z grubymi kromami pachnącego chleba, własnego wypieku.
- Smacznego zacni panowie, czym chata bogata…
- No wreszcie – Rovan wbił widelec po nasadę, odkroił kawał mięsa i położył starcowi na talerzu.
- Proszę panie czarodzieju, jedzcie, bo głodniście.
- O tak, aż mi kiszki marsza grają. Mmm… dawno nie jadłem tak przedniej jagnięciny - mówił z pełnymi ustami, nie bacząc na obyczaj. – Mięciutka niczym młoda kuropatwa. A moje zęby już nie takie jak za młodu, wrażliwe.
Młody uśmiechnął się, odsłaniając równiutkie rzędy zdrowych, białych zębów.
- Napijmy się i bierzmy za jagniątko- oznajmił Kazan.
Nastała chwila przerwy w rozmowie. Wszyscy pałaszowali z apetytem, popijając piwem.
Na Sali było głośno i gwarno. Tuż obok przy stole siedzieli mocno podchmieleni uczestnicy niedawnej draki. Głośno o czymś dyskutowali, od czasu do czasu wołając oberżystę. Ich stół był ochlapany trunkiem, leżały okruchy chleba. Niechlujnie to wyglądało, ale gruby oberżysta o czerwonej twarzy, nie nadążał. Ogrom gości , dawał się we znaki.
Przechodząc obok stolika jednak nie omieszkał zapytać.
– Jak smakowało?
- Znakomite, takiej pieczeni jeszcze nie jadłem – odpowiedział w imieniu wszystkich młody.
Oberżysta uśmiechnął się, wydymając swe pulchne poliki.
- Jeszcze piwa?
- A jakże, daj, daj cały antałek – odpowiedział Rovan.
- Już się robi – obrócił się na pięcie i w mgnieniu oka był już z powrotem. Postawił pełniutki antałek i zabrał pusty, oddalając się do innych gości.
- Panie czarodzieju skąd to przybywasz? Widzę że szaty twoje mocno pokryte przydrożnym kurzem a i zelówki zdarte, co świadczy, że z daleka. Co tam w świecie? Jakie nowiny nam przynosisz? – zagadnął, mistrz do milczącego starca.
- Widzę żeś zacny człowiek – spojrzał na Rovana – ugościłeś zmęczonego wieczną wędrówką, zniszczonego życiem, starego człowieka. A i młodego sierotę zaprosiłeś do wspólnego stołu. Dziś rzadko spotykam na tym świecie takich ludzi jak ty.
- Ech przesadzacie czarodzieju – odpowiedział skromnie dowódca Królewskiej Gwardii.
- Za gościnę opowiem historię swojego życia, jako przestrogę przed niebezpieczeństwem. Posłuchaj jej i ty młodzieńcze a bierz z niej nauki.
Na sali ucichło, wzrok ciekawskich skierował się na starca.
- Nazywam się Belven Gellantara, pochodzę z królestwa znanego niegdyś pod nazwą Avalon. Nie sądzę, aby ktoś z was słyszał o nim, upadło ono bardzo dawno temu, nie mniej jednak właśnie tam się wychowałem. Avalon stanowił trzon sił dobra w odwiecznej walce ze złem, pamiętam bardzo dobrze twarze zacnych lordów zwanych paladynami, którzy niejednokrotnie walczyli ze złem. W naszej krainie byli oni strażnikami, elitą, która wzbudzała szacunek dzięki swoim czynom. Dziś nie potrafię policzyć wszystkich pieśni bardów, które rozsławiały każdego paladyna z osobna. Wiem jedno, dzięki nim ludzie tacy jak ja mogli cieszyć się beztroskim życiem. Paladyni mieli jedną wadę, która była wówczas niezauważana, ale dziś mogę powiedzieć tylko tyle, żebyście strzegli się nadmiernej sławy, a już na pewno nie dążyli do niej za wszelką cenę, wierzcie staremu Belvenowi, który przeżył nie jedno.
- Sława, panie Belvenie, ludzka słabostka. A i nic złego. Chciałbym być tak sławny jak zacny Rovan. Wieść o jego czynach niesie poza granice horyzontu – Kaz spojrzał z podziwem na rycerza Rovana, chciał coś jeszcze dodać, ale starzec go ubiegł.
- Z chęcią bym opowiedział historię Avalonu i jego upadku, lecz obawiam się, że nie znajdę na to czasu, potrzebuję piętnastu Kamieni Ofiary, niektórzy nazywają je Zemstone Of Sacrafice. Wiele lat ich szukałem a teraz wiem, że tu pojawiają się zawsze po pełni księżyca. Niezmiernie rzadko ale jednak można je znaleźć. Dlatego moje stare nogi przywiodły mnie właśnie tu na wyżyny Helbreath. W odległej krainie spotkałem pewnego banitę o imieniu Kardan. To on, właśnie opowiedział mi o pojawiających się złotych kamieniach w tych okolicach i wskazał drogę.
Przy sąsiednim stoliku, raptem ucichły rozmowy. Biesiadnicy odwrócili się w stronę starca.
- Oj czarodzieju , znaliśmy Kardana, - odezwał się - chudzielec w zielonej zbroi - wiele antałków tu opróżniliśmy razem. He, He !…Szkoda chłopa. Ale taka była wola Rady Miasta, a Rada to prawo.
Inni przytaknęli głowami.
- Panie Belvenie, przysłuchiwaliśmy się twojej opowieści – wymamrotał, dobrze już pijany, pryszczaty w zbroi koloru purpury – powiedz na co starcowi tak cenne kamienie.
- Pytacie, po co starcowi złote kamienie?...hmm…to pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Bo wiedza ta byłaby ciężarem. A teraz wybaczcie, udam się na spoczynek. Strasznie jestem utrudzony wędrówką a jadło i trunek jeszcze spotęgowało znużenie. Rano nim słońce wstanie na dobre wyruszam na poszukiwanie. Chyba że otrzymam od was w zacnym geście godnym paladyna Avalonu piętnaście cennych kamieni. Jeśli tak się stanie, znajdę czas by dokończyć historię.
Szmer przeszedł po sali.
- To cwany staruch, nie słuchajcie go Gunarios… tfu, tfu – splunął na podłogę pyzaty.
- Racja, racja, tu śmierdzi oszustwem – poparł ktoś pyzatego.
- A zatem – podniósł się starzec – udam się na poszukiwanie mych cennych kamieni. Dziękuję za gościnę, wybaczcie panowie. – Wziął do ręki swą rzeźbioną laskę zwieńczoną uchwytem podtrzymującym czerwony ,ogromny rubin i zwrócił się do oberżysty.
- Panie gospodarzu, macie wolny kąt dla wędrowca?
- A i owszem, mam całkiem wygodny pokoik. Archi – zwrócił się do syna – zaprowadź jaśnie Belvena do pokoju dla specjalnych gości.
Syn pokuśtykał przed starcem, wskazując mu drogę. Był tak brzydki, iż żadna panna nie chciała na niego spojrzeć, mimo , iż ojciec uskładał mu pokaźny majątek. Do tego zadawał się z najpospolitszymi złodziejaszkami i włóczęgami. Kiedyś przydybała go straż miejska jak przenosił kradzioną broń. Wsadzili go do miejskiego więzienia. Ale tatko, zamożny, wykupił synusia marnotrawnego, wpłacając do miejskiej kasy nie małą kwotę na budowę oczyszczalni ścieków. Z dwojga złego zaszczytny to cel. Więc wypuszczono kuternogę, bo utrzymywanie takiego głupka z miejskiej kasy niczemu nie służyło. Od tej pory ustatkował się trochę i sprawa przycichła. Był jedynie zarozumiały, wyobrażając sobie, że jest tak piękny jak był bogaty. Nic bardziej mylnego …
Za niedługo w ślady Belvena Gallantare udali się na spoczynek Rovan i Kazimierz. Rovan wziął chłopaka do wspólnego pokoju by zaoszczędzić mu wydatków. Ułożyli się na grubo wypchanych siennikach, przykryli kocami.
- Myślałem – Kazik uniósł się na łokciu – o opowieści Belvena.
- Yhy… ja też. Tajemniczy on jakiś.
- W czym sława może zaszkodzić – kontynuował młody. – Wydaje mi się, że raczej może pomóc, ułatwić życie. - Opadł na siennik, na wznak, szeroko rozwarł oczy, wlepił je w sufit i gapił się tak, długo.
W pokoju panował półmrok, świeca dopalała się w lichtarzyku, rzucając na ścianę ostatnie nikłe, migoczące światło aż zgasła. Księżyc jasno świecił tej nocy, rozświetlając nieco środek komnaty.
- Wiesz Kaz, zastanawiam się czy nie pomóc starcowi - przerwał ciszę Rovan – mam kilka kamieni. Starzy ludzie mają nam zawsze do przekazania coś ważnego. Nie należy tego nigdy lekceważyć. W każdym przekazie jest logika. A ona jest matką wszelakiej wiedzy. Chcę posłuchać co Belven ma jeszcze do powiedzenia.
- Yhy - przytaknął senny Kaz.
- Dobranoc, Kazan.
Nie odpowiedział. Zasnął.
Zbudzili się nazajutrz gdy słońce było wysoko. Starca od świtu już nie było. Zjedli bułki, popili kozim mlekiem.
- Gospodarzu widzieliście może Belvena ? – Zapytał Rovan – chciałem z nim pogadać.
- Nie, wyszedł gdy jeszcze spałem – odparł oberżysta z za kontuaru, nie przestając polerować kufli.
- Chodzimy na miasto może tam się czegoś dowiemy.
W tej chwili do oberży wpadł rozpromieniony lecz zdyszany pryszczaty Gunarios.
- Mam, mam - wołał od progu - w ostatniej chwili zdobyłem.
Za nim wbiegł Adrini, chudzielec w zielonej zbroi, a tuż za nim zziajany pyzaty Dragoni, który zdążył jeszcze splunąć przed progiem. Wszyscy oni byli strasznie poruszeni.
- Uspokójcie się i mówcie co się dzieje - rzekł panując nad ciekawością Rovan.
- Karczmarzu dawaj no tu piwo, bo nie zdołam nic powiedzieć, tak mi w strunach zaschło, śliny wprost w gębie nie mam – wyksztusił pyzaty w złotej zbroi.
- Po kuflu dla każdego, ja stawiam kolejkę - triumfalnie oznajmił Gunarios – Udało nam się wykupić orby za jednego zema od sztuki.
- Będziemy sławni, będziemy sławni - chrypiał pyzaty.
- Mówcie składnie i wyraźnie, a najlepiej po kolei bo nic z tego nie rozumiem – przerwał im Rovan.
- Czcigodny Rovanie – barman zbliżył się z kuflami napełnionymi piwem z beczki, w jednej czwartej wypełnionymi pianą – był tu dziś Ramizo, no wiesz który, ten co to wszystko wie i wszędzie się wtrąca.
- Do rzeczy – uciął Rovan swym zwykłym, rozkazującym tonem.
- A więc opowiadał, że do miasta przybył jakiś bohater, tak sam o sobie mówił, opowiadał legendy o swoich dokonaniach, wspomniał coś o królestwie Avalonu. Opowiadał też coś o paladynach, których to rzekomo był dowódcą. Zaoferował wojownikom i magom wykupienie nieśmiertelności w postaci zapisania swej historii na kamieniach zwanych orbami a w tamtych stronach ballami.
- Tak, tak święta prawda od progu podchwycił temat wchodzący Ramizo – zostaniemy zapisani w pamięci orbów i nasza sława pozostanie niezapomniana.
- Zaraz, zaraz – Wtrącił młody Kaz – a zapytaliście co się stało z Avalonem i paladynami ?
- No, niby tak - próbował tłumaczyć pryszczaty – tyle, że jakoś zręcznie unikał odpowiedzi. A my z resztą byliśmy zainteresowani sławą jaką nam zaoferował a nie bzdurami. Co nas obchodzi Avalon ?
- Gunarios, pomyśl w końcu kiedyś logicznie. Ten bohater i starzec mają coś wspólnego z sobą – rzekł Rovan – obawiam się najgorszego.
- E tam, a co mnie to – zripostował pryszczaty, wychylając piwo do dna jednym haustem.- mam co chciałem i mi to wisi. Zaspałeś panie Rovan i taka gratka cię ominęła. Dlatego jesteś nie w sosie. Ja wykupiłem dwa orby, dla mnie i dla mojej panny Gusani.
- Ta, ta, dziewki ostatniej z wielu jakie miałeś - zarechotał Archi.
.
- Zamknij jadaczkę plociuchu, zawsze wtykasz ten paskudny, krzywy ryj, tam gdzie nie potrzeba. Zaraz ci przetrącę drugiego kulasa, to siądziesz na rzyci i nie ruszysz się dalej niż ten rożen. Żal ci parszywe dupsko ściska bo ciebie to żadna nie chce… Ha, ha! Jesteś pełen nienawiści niczym werewolfa futro pcheł.
- Ty mi możesz wiesz co ? nadmuchać - odpyskował Archi. Wolę żadną niż taką…ten tego. A ty to jesteś pusty od środka a jadowity od zewnątrz. Trzeba by cię wypchać jak ścierwo czym śmierdzącym i podrzucić gadu Wywernowi to szczeźnie migiem.
- Co?
- Gówno. Zjeżdżaj stąd kozodoju, niech oczy moje na ciebie nie patrzą.
- Pyzaty splunął na podłogę i rozdziawił gębę.
Ramizo łypał oczkami na wszystkie strony by czasami czegoś nie przegapić.
- Dobra, dobra już spokój – oznajmił Rovan ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechem, po czym zwrócił się do Kazana. – Idę odszukać Belvena, póki nie jest za późno. A ty Kazan idź do Ratusza zameldować się a potem na farmę i do baraków, ćwiczyć tam swoje podstawowe umiejętności. Dużo pracy i wytrwałości to podstawa sukcesu.
- Synku – oberżysta zwrócił się do Archiego – nie martw się już tatko zadbał o ciebie i twoją przyszłość. Kiedy smacznie spałeś odkupiłem orba, no tego balla, od łowczego co to rano upolowanego jelonka mi przyniósł. Po co takiemu jakaś sława? Siedzi to w lesie całe dnie. Co innego ty, panicz całą gębą, syn znanego oberżysty. Kazałem wyryć twoje imię. Będziesz sławny to może w końcu jaka młódka za tobą poleci.
- Ta pewnie, a jakże, ta co to pod lasem z trolami się puszcza. Ha, ha! Zaśmiał się na odchodne Gunarios.
Późnym wieczorem jak zwykle wszyscy zeszli się do tawerny. Młody miał uśmiechniętą minę już od progu. Był dumny z tego, że został prawowitym obywatelem Aresden. Dziś też zdobył sporo doświadczenia a Rovan wrócił z niczym. W tawernie jak zwykle było pełno ludzi. Żywo rozprawiali o Orbach. Wielu marzyło o sławie nie pojmując ostrzeżenia starca. Rovan i Kazan zjedli kolację, pogadali o planach na jutro i udali się na spoczynek. Zasnęli szybko i bez słowa. Rano wstali o świcie. Zeszli coś zjeść przed drogą. Oberżysta już krzątał się na zapleczu.
Dziś będziemy szukać Belvena i podciągniemy twoje umiejętności – oświadczył Rovan rozglądając się. – Zobaczę co potrafisz i udzielę ci kilku lekcji.
Kazan był zachwycony, widział jak cenne są nauki mistrza.
- Już mości panowie jajecznica na bekonie zaraz gotowa. Cieplutki chlebuś właśnie wyciągam z pieca. – zawołał gospodarz i wychylił głowę z zaplecza – Ten nicpoń mój syn jeszcze śpi, skaranie boskie z nim.
- Dobrze, dobrze poczekamy, jeszcze słońce dobre nie wstało – odpowiedział Kazan – może w czymś pomóc?
- A wciągnij młody człowieku, kanę z kozim mlekiem na zaplecze jeśli łaska. Stoi przed wejściem do oberży. Pasterze mi dostarczają mleka a ja w zamian piekę dla nich chlebek pszeniczny. Powiadają, że mój chleb jest najlepszy w całej okolicy.
- Zapewne, a i bułki żytnie masz najlepsze jakie jadłem – powiedział Rovan i przełknął ślinę na samą myśl.
Do oberży weszła postać odziana w srebrzyste spodnie, hauberek i krótki obcisły gorset skórzany, bez rękawów, sięgający powyżej piersi. Cały strój fantastycznie podkreślał kibić.
Postać zatrzymała się przy kontuarze, zdjęła hełm. Kaskady blond włosów opadły na ramiona. Rovan siedział cicho, podziwiając jej sylwetkę. Dawno jej nie widział i złość w nim zebrała się okrutna.
- Puk, puk, jest tu ktoś? – zawołała i rozejrzała się po sali. Dostrzegła Rovana.
- Hej Rov, co tak cicho siedzisz? Ranny ptaszek z ciebie, jak zawsze zresztą. Słyszałeś ostatnie nowiny? Czuję, że coś wisi w powietrzu, wyczuwam na odległość pełzające zło. A te Orby, to też jakaś śmierdząca sprawa. Sławy nie można kupić, trzeba na nią zapracować.
- Masz rację Yanet, masz rację.
Milczeli chwilę. Potem ona przysiadła do jego stołu.
- Yanet.
- Yhy?...
- Oddaj mi magiczny strój, który podarowałem ci wiosną.
Patrzyła w jego oczy a znała je dobrze.
- Czuję, że coś jest nie tak. Bo twoje oczy to lustro twojej duszy a widzę w nich złość. Pamiętasz, kiedy zaprowadziłeś mnie do domu swojej babki? – rzekła spokojnie. - Otworzyłeś wtedy tajemne wejście do skarbca rodzinnego i kazałeś włożyć lekką zbroję. Oświadczyłeś, że mam zatrzymać na zawsze. W dowód przyjaźni i zaufania, dałeś mi wówczas, drugi klucz do skarbca i pozwoliłeś korzystać w razie potrzeby. Wiesz Rovan, nigdy tam nie zaglądałam. Nigdy nie nadużyłam twojego zaufania. A zbroja doskonała, nieraz dzięki niej wychodziłam obronną ręką z ataków wrogich magów. Jej aura jest ogromna. Dziś ci nie oddam. Jest przecież moja od 8 miesięcy. Jak wszystko ucichnie, zwrócę. Wstała położyła klucz na stole, odwróciła się na pięcie i wyszła. Do stołu podszedł usiadł Kezan.
- Zaraz zjemy i w drogę. Ktoś tu był ?
- Tak - odparł Rovan – Yanet. Co ona sobie myśli ? Nie chce mi zwrócić zbroi chroniącej przed magią. Oskarżę ją o kradzież, rozpowiem, że ją ukradła, wtedy zobaczymy jak się poczuje.
Całej rozmowie przysłuchiwał się Archi. Krzątał się przy palenisku rożna. Powolne ruchy, zaspane oczy z ropą w kącikach ale bystre uszy kodowały każdy szczegół. Nie lubił Yanet za jej zasady, prawość, za barierę jaka ich dzieliła. Mam cię nareszcie, mam. Teraz twoja opinia, kobiety bez skazy legnie w gruzach, juz ja zadbam o to. Splunął w brudne łapy i zatarł je cichaczem. A oczy bazyliszka zwęziły się, zapowiadając coś złego.
Oberżysta podał śniadanie. Zabrali się do jedzenia.
- Rov nie znam szczegółów – kontynuował Kazan ale gadają że pół miasta jej zazdrości tego armora. Ponoć ma niezwykłą moc … Za co dałeś Yanet tak wartościowy prezent ?
- Za przyjaźń Kaz, za przyjaźń, ona była prawdziwą przyjaciółką, zawsze po mojej stronie. Wiesz, a raczej nie wiesz, mam wielu wrogów od dolin Aresden aż po góry Elvine. Ludzie boją się mojego miecza a zazdrość przesłania im rzeczywistość. Poza tym ludzie nienawidzą prawdy jaką ich karmie od zawsze. Wiem o nich wszystko, znam na wskroś każdego mieszkańca. Znam ich ciemne sprawki i za to też mnie nienawidzą. Najlepsi przyjaciele stają się wrogami. Smutne to ale taka jest cena sławy…Teraz jestem wściekły na nią, zniknęła na długo nic nie mówiąc. Ukaram ją za to.
- Rov… czy wy … czy ty ?
- Nie wiem – przerwał rozważania – przyjaźń między kobietą a mężczyzną często przeradza się w głębsze uczucie. A wracając do tematu, nie mam siostry ani żony. Rodzice dawno zginęli na jednej z wypraw. Babka od lat nie wkładała zbroi z wiadomych względów. Chora była i starutka, potem jej się zmarło. Zbroja rdzewiała w kufrze. To sobie wymyśliłem i dałem ją Yanet. Dobra dziewczyna, niech nosi pomyślałem. A pasowała na nią jak ulał. Widać babka zgrabniuchna była za młodu jak Yanet teraz. - oczy mu błyszczały jak mówił.
- Wiesz tę zbroje – kontynuował – prababka Maari zaczarowała. Powiadają że była plemienną czarodziejką. A obie z moją prababką przyjaźniły się serdecznie. Zabrała tę zbroję kiedyś na Śródziemie i dokonała rytuału przemiany. Musiała kumać się z diabłem, by ze zwykłej zbroi zrobić tak nieprzeniknioną barierę przeciw wszelkim czarom najpotężniejszych magów. Kobietom z mojego rodu, nigdy włos z głowy nie spadł w czasie spotkania z wrogimi magolami. Dziś wielu ostrzy sobie zęby by zdobyć tę zbroję.
- Musi być wiele warta – podjął Kazan – chyba nie ma takiej drugiej w Aresden.
- O tak. Za nią mógłbym nabyć włości koło Cichego Lasu. Ale co mi tam, starczy to co mam.
Rovan położył 2 złote monety na stole. Wstał.
- Chodźmy młody przyjacielu, czas na nas.
Udali się do pobliskiego sklepu, by zaopatrzyć w niezbędne rzeczy na drogę. Było tam kilka osób.
- Hej Rov masz już tę zbroję? – zaczepiła ich młoda alchemiczka.
- Nie, nie mam jeszcze Elwiris.
- Mówię ci zabierz zbroję, mój brat też tak mówi. Jest zbyt wiele warta, by ją byle kto nosił.
Rovan udał, że tego nie słyszy. Ale napięte do granic możliwości mięśnie policzków, falowały, mówiąc same za siebie.
- Co oni wszyscy chcą? O co im chodzi? To jest zwykłe wtykanie nosa w nie swoje sprawy. - oznajmił Kaz.
Rov wyraźnie zignorował tę wypowiedź.
- Pakuj bagaż, , zaprowadzę cię do lasu Eternal Fields. Pokażę ci jaka zwierzyna tu grasuje a może i Belvena spotkamy. Gdzie ten starzec się podział? – głośno myślał mistrz.
Szli przez piaszczysty młodnik, przez wrzosowisko, przez zasnute mgłą łąki na których pasły się stada jeleni. Zaraz po wejściu do zagajnika zaatakował ich kamienny potwór. Rovan nawet nie dobył miecza, odskoczył lekko w bok i obserwował zmagania Kaza. Młody nieźle obrywał, z trudem pokonał potwora.
- Za słaby jeszcze jesteś bratku, dużo treningu przed tobą. – Rzekł podchodząc bliżej – Popatrz – wydobył swój miecz – przyjrzyj się. Ten miecz jest obusieczny. Jeśli będziesz już na tyle silny, by taki nosić, to zapamiętaj co powiem. Miecz ma dwa ostrza. Jednym zabijasz, drugim się bronisz. Ty i miecz to jedność, harmonia. Obydwoje tańczycie, ty intonujesz rytm ale musisz też słyszeć jego śpiew. A i oczy dookoła głowy. I pamiętaj mój młody uczniu w walce z człowiekiem nie liczy się siła, ważniejszy jest spryt i to co masz w głowie. Używaj lekkich mieczy, zadawaj ciosy lekkie ale bolesne, wykaż, że twoja głowa jest większa od mięśni wroga, korzystaj z zalet swego instynktu, bezwzględnie wykorzystuj wady przeciwnika, to droga do sukcesu.
Stado jeleni zatoczyło koło po skraju łąki i zawróciło w ich stronę. Młody wojownik szybko zdjął łuk z pleców, naciągnął cięciwę, wypuścił strzałę. Trafił jelenia dokładnie w serce.
- O,ho,ho, jestem pełen podziwu – rzekł z niekłamanym uśmiechem Rovan. – Któż cię nauczył tak polować?
- Ojciec mój był myśliwym – odparł wyraźnie dumny Kazan – od dziecka zabierał mnie na polowania. Żyliśmy z łowiectwa. Mięso i skóry w cenie. Kowale i alchemicy nieźle płacili za części.
- Witaj Rov – zawołał zbliżający się znajomy mag.
- Witaj Quenie – odpowiedział na powitanie Rovan. Chodź do nas na chwilę. Mam pewien pomysł. Szkole tu pewnego młodzika. Powalczcie chwilę a ja popatrzę.
- Nie ma sprawy – odparł Quen – ale obawiam się, że on nie przeżyje mocy moich czarów.
- Zaimprowizujecie. Ty Quenie rzuć mu dwa blizzardy a ty Kazan atakuj już ,teraz.
Młody rzucił się z mieczykiem w stronę maga, gdy wtem grad ostrych sopli posypał się z nieba. Kazan zaczął uciekać, ale zimne sople spowolniły jego ruchy. Próbował zawrócić, ale był zbyt wolny.
- Stop Quenie – krzyknął Rovan, jednocześnie podnosząc rękę w górę – jeszcze jeden czar a uśmiercisz tego młokosa.
Odczekali chwilę, by oszołomiony Kaz wróci do przytomności.
- Kazan, nauka numer dwa. Gdy mag cię zaatakuje, nigdy nie uciekaj bo zginiesz. Miecz w dłoń i biegnij zygzakiem w stronę maga, ominą cię najsilniejsze fale magii. Krótki dystans, jak najbliżej maga i wal, nie daj mu wywołać czaru. Gdy on zacznie uciekać biegnij za nim krok w krok i atakuj go z doskoku. Ten specjalny atak nazywa się dash, jest dużo silniejszy od zwykłego ciosu. Zmęczysz go i pokonasz cisami krytycznymi, które uniemożliwią mu rzucenie czaru a jednocześnie dobiją maga. I nie zapomnij o tym, że wojownik też musi poznać podstawowe umiejętności magii dla obrony siebie. Wtedy aura protekcji przed magią zmniejszy siłę rażenia i może uratować ci życie.
Quen, mag w czarnej zbroi uśmiechnął się i poklepał młodego po ramieniu.
- Wszystkiego nauczysz się bracie. Słuchaj Rovana. Niejednego wyszkolił na zucha. No na mnie czas, drużyna czeka za zagajnikiem. A słyszałem, – zwrócił się do Rovana - że zbierasz Kamienie Ofiary dla starca. Mam ich sporo, dam wieczorem. Tonas, Proximan, Virek, Sharus też się dorzucą.
Młody wytrzepał lód z naramiennika zbroi.
- Dobra zatem zapolujemy trochę i poszukamy Belvena.
To był ciężki dzień dla młodego. Zdobył sporo doświadczenia, rozwijał umiejętności walki, uczył się wielu nowych rzeczy pod czujnym okiem przyjaciela. Belvena nie znaleźli. Wrócili przed wieczorem. Szli przez miasto mijając znajomych. Koło Hali gildiowej spotkali Yanet.
- Yanet, oddaj mi zbroję – powiedział ze złością w głosie Rovan. Ona spojrzała na niego, zdjęła z szyi naszyjnik i podała mu.
- Dziękuję, resztę oddam wieczorem. - Weszła do Hali.
Oni udali się wprost do oberży „Pod Ściętym Ogrem”. Jakież było ich zaskoczenie gdy zobaczyli starca w towarzystwie kilku zacnych tego grodu. Sala jak zwykle była zatłoczona. Przecisnęli się więc między stołami, zabierając po drodze dwa wolne krzesła. Dotarli do stołu i nie czekając na zaproszenie, przysiedli się.
- Witajcie Belvenie Gellantara, szukaliśmy ciebie dwa dni – rzekł Rovan – witajcie zacni.
- Witaj, witaj – odezwali się chórem.
- Belvenie, postanowiłem ci pomóc, damy potrzebne kamienie. Wielu z nas chce usłyszeć dalszy ciąg opowieści.
- Tak, dwa dni szukałem, nie znalazłem żadnego. Odwiedziłem także sąsiednie miasto Elvine. Szukałbym dalej ale czas nagli. Dzięki Bogu waszemu, jak mu tam…Aresien, tak, tak Aresien. O czym to miałem mówić? Aha…zacni, tu zebrani dali mi czternaście Kamieni Ofiary, brakuje jednego.
Rovan pogrzebał w głębokiej kieszeni peleryny.
- Jest i piętnasty, proszę, przyjmij go.
- Dziękuję, daliście mi piętnaście cennych kamieni, zacny gest, paladyna Avalonu, zatem znajdę czas, aby dokończyć historię, ale to po kolacji.
- Oberżysto, jak tam, bigosik gotowy? – zawołał ktoś.
- Już, już podaję – uwijał się gospodarz – jeszcze dwa talerze. To ile antałków piwa podać? – i nie czekając na odpowiedź przyniósł dwa.
Potrawy szybko zniknęły ze stołu. Wszyscy czekali na opowieść. Właściwie to w całej sali gwar ucichł. Do tawerny weszła Yanet i cichutko usiadła przy kontuarze. Wreszcie starzec zaczął…
- Jak mówiłem Avalon był potężnym bastionem dzięki paladynom, elicie wojowników i magów stojących na czele straży. Avalon, pamiętam dziś tą potężną cytadele stała ona u zbocza góry, wysokie mury kute w litej skale tworzyły ogromny krąg, a w tym kręgu mieściło się całe miasto, tawerny, kuźnie, tartaki, młyny rozpięte na ogromnej przestrzeni wszystko to przeplatało się z wysokimi wieżami obronnymi. W samym centrum cytadeli stał ogromny klasztor zakonu paladynów istne odzwierciedlenie potęgi ludzkości, piękne wysokie sufity kolumny ogromne, najmniejsza jak stu mężów, na ścianach wisiały tarcze i oręż, witraże w oknach które wpuszczały światło. Głowna hala dzieliła się na dwie części, pierwsza zewnętrzna obronna, oraz druga wewnętrzna, usytuowana na niższym piętrze w centrum, rytualna, były one doskonale skonstruowane. Część obronna stanowiła pierścień otaczający część rytualną która. W części obronnej były rozmieszczone posterunki, każdy był usytuowany przy zejściu do centrum katedry. W centrum katedry odbywały się rytuały przyjęcia tytułu paladyna oraz konsekracji, wszystko do odbywało się przy pięknym zdobionym kosztownymi kamieniami ołtarzu. To cudo zwykły śmiertelnik mógł zobaczyć raz w roku, w dniu kiedy przyjmowano najwybitniejszych wojowników na palatyńską służbę. A najlepszych i najodważniejszych paladynów honorowano konsekracją miecza i zbroi. Jednak, pewnego dnia zniknęli, mówi się że zgubiła ich chęć zdobywania sławy i tytułów, nie pamiętam dokładnie co się stało tamtego dnia, było to ponad 70 lat temu, ale wiem jedno Avalon najpotężniejszy bastion dobra został zniszczony w przeciągu jednej nocy. Wszyscy strażnicy po prostu zniknęli a siły zła urządziły istną masakrę, mówi się, że to wszystko za sprawą pana zła w tych krainach znanego jako Abbadon. Cudem uszedłem z życiem, w zasadzie żyje tylko i wyłącznie dzięki lady Ezrani Catslove, która była jednym ze strażników, o dziwno nie zniknęła jak cała reszta. Znałem ją i wiem, że nigdy nie starała się być rozsławiana, być może to ją ocaliło. O poranku kiedy coraz bardziej oddalaliśmy się od upadłego królestwa, moja pani powiedziała mi, że wszystkiemu winne były kule, do dziś nie wiem o co chodziło, nigdy nie zdołałem się tego dowiedzieć, gdyż tego dnia moja pani zginęła ratując mi życie po raz drugi. Przed śmiercią wyjawiła mi sekret jak zniszczyć pana zła, powiedziała mi, że dowiedziała się tego od osoby, której nie ufała do końca, ale nie mniej jednak trzeba spróbować. Do dziś nie udało mi się spełnić jej prośby, ale mam nadzieję wielcy panowie, że dzięki waszemu podarunkowi, uda się. Teraz muszę odejść, niewiele czasu mi zostało, udam się do podziemi, aby dokonać zemsty i wypełnić obietnice sprzed 70lat.- to rzekłszy wstał wolno, wziął swoją laskę, laną ze szczerego srebra. Ruszył wolno w kierunku wyjścia. Nikt go nie śmiał zatrzymywać...
Nastała długa cisza. |
|
|